Recenzja książki:
Władysław Kluz, "Dyktator Romuald Traugutt", Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1986.
wydanie: drugie
liczba stron: 296
ISBN: 83-85401-44-X
ISBN: 83-85401-44-X
Była kiedyś lekcja historii o powstaniu styczniowym... Jak to się zwykle
w szkole zdarza, jedni zbyli temat ziewnięciem, inni zastosowali się do
zasady Z-Z-Z (zakuli, zdali i zapomnieli), jeszcze inni z pasją
zagłębili się w problem. Jeśli ktoś nieco pilniej studiował podręcznik,
może zapamiętał ilustrację przedstawiającą młodego człowieka o bardzo
poważnym wyrazie twarzy, w okularach-lenonkach i z zabójczym wąsikiem
(na niektórych zdjęciach ma też bródkę à la Johnny Depp). Otóż ten
posępny mężczyzna ze zdjęcia to Romuald Traugutt, dyktator powstania
styczniowego.
Poświęcona tej postaci książka Władysława Kluza nie jest typową
biografią. Owszem, opowiada ona o życiu i działalności przywódcy
powstania, opiera się na solidnych źródłach i skrupulatnie przytacza
treść autentycznych dokumentów oraz listów. Dzięki nim możemy zapoznać
się nie tylko z życiowymi perypetiami głównego bohatera, ale też zajrzeć
za kulisy powstańczej dyplomacji, organizacji wojsk, konspiracji. Moim
zdaniem ta część pracy autora jest najbardziej wartościowa i bez
zarzutu. Jeśli jednak czytelnik chciałby poznać w miarę obiektywne
spojrzenie na Romualda Traugutta, powinien chyba sięgnąć do innych
źródeł: autor wyraźnie idealizuje go w taki sposób, że jego książka
powinna raczej należeć do kategorii "hagiografia", a nie "biografia". Ta
gloryfikacja może z początku razić i wydawać się zbyt nachalna, staje
się jednak zrozumiała, jeśli uwzględnimy fakt, że pisarz zaangażowany
był w przygotowywanie procesu beatyfikacyjnego dyktatora! Ostatni
przywódca powstania był zagorzałym katolikiem i traktował swoją funkcję
jako rodzaj misji od Boga. Wiele jest więc w książce odniesień do wiary,
wzniosłych słów i patosu religijnego, co - rozumiem - nie każdemu może
odpowiadać. Myślę jednak, że należy wziąć poprawkę na trzy rzeczy: autor
był zakonnikiem (karmelitą), za cel postawił sobie udowodnienie
świętości dyktatora, a w życiu samego Traugutta wiara była tak istotnym i
poważnie traktowanym elementem, że trudno byłoby tę kwestię pominąć lub
przemilczeć w jego biografii. Swoją drogą, Władysław Kluz wpisał się w
długi szereg autorów, polityków, dowódców wojskowych, którzy -
niezależnie od własnych przekonań politycznych - uważali dyktatora za
wzór cnót wszelakich. Czy miało to pokrycie w rzeczywistości?
Jestem zwolenniczką teorii, że na tzw. bohaterów narodowych musimy patrzeć realistycznie, trochę ich "odbrązowić" i pozwolić im zejść z piedestału. W końcu historię tworzą zwykli ludzie, którzy potrafią swoim postępowaniem zasłużyć na podziw i szacunek, ale zdarza im się też popełnić głupotę (że wspomnę dla przykładu złośliwe plotki na temat Kościuszki, który pod Maciejowicami ponoć był pijany w sztok, czy Piłsudskiego, który różne rzeczy w polityce wyczyniał, a do tego potrafił dość soczyście zakląć). Zaakceptujmy fakt: ideałów nie ma. Niejeden próbowałby może znaleźć "haki" na Traugutta. Spróbujmy. Służył w rosyjskiej armii? Owszem, dzięki temu powstanie styczniowe zyskało doświadczonego oficera. Był surowy, małomówny, zamknięty w sobie i nieprzystępny? Niestety, życie go nie rozpieszczało. Wychowywał się bez matki, a w latach 1859-1860 w ciągu kilku miesięcy stracił żonę, dwójkę dzieci oraz babkę, która miała ogromny wpływ na jego życie. W 1862 r. stracił jeszcze jedno dziecko. Po czymś takim człowiek zwykle nie tryska humorem. Był fanatykiem religijnym? Być może, ale nie na tyle, żeby pozostawać ślepym i głuchym na inne sprawy. Nie zgodził się na przykład na wysłanie do Rzymu pieniędzy na zakończenie kanonizacji jednego z polskich świętych, ponieważ miał świadomość, że środki te były o wiele bardziej potrzebne do dalszego prowadzenia powstania. Można nieco ironicznie powiedzieć, że chyba zabrakło mu czasu, żeby trochę więcej i poważniej "nagrzeszyć" - w końcu w chwili śmierci miał dopiero 38 lat. O jego postawie wymownie świadczy sposób, w jaki zakończył życie. Zdradzony i aresztowany w wyniku donosu, sam nie zdradził nikogo i zeznawał tylko o własnej działalności w powstaniu.
Nie chciałabym unosić się na koniec tej recenzji jakimś górnolotnym patriotyzmem, pełnym gładkich, ale pustych słów. Myślę jednak, że warto zatrzymać się na moment nad historią tego człowieka, doceniając jego faktyczne poświęcenie, determinację, a przede wszystkim poczucie odpowiedzialności, jakich wypadałoby tylko życzyć naszym obecnym politykom ze wszystkich możliwych partii i stronnictw. Święty czy nie, na taki moment uwagi Traugutt na pewno zasłużył.
Jestem zwolenniczką teorii, że na tzw. bohaterów narodowych musimy patrzeć realistycznie, trochę ich "odbrązowić" i pozwolić im zejść z piedestału. W końcu historię tworzą zwykli ludzie, którzy potrafią swoim postępowaniem zasłużyć na podziw i szacunek, ale zdarza im się też popełnić głupotę (że wspomnę dla przykładu złośliwe plotki na temat Kościuszki, który pod Maciejowicami ponoć był pijany w sztok, czy Piłsudskiego, który różne rzeczy w polityce wyczyniał, a do tego potrafił dość soczyście zakląć). Zaakceptujmy fakt: ideałów nie ma. Niejeden próbowałby może znaleźć "haki" na Traugutta. Spróbujmy. Służył w rosyjskiej armii? Owszem, dzięki temu powstanie styczniowe zyskało doświadczonego oficera. Był surowy, małomówny, zamknięty w sobie i nieprzystępny? Niestety, życie go nie rozpieszczało. Wychowywał się bez matki, a w latach 1859-1860 w ciągu kilku miesięcy stracił żonę, dwójkę dzieci oraz babkę, która miała ogromny wpływ na jego życie. W 1862 r. stracił jeszcze jedno dziecko. Po czymś takim człowiek zwykle nie tryska humorem. Był fanatykiem religijnym? Być może, ale nie na tyle, żeby pozostawać ślepym i głuchym na inne sprawy. Nie zgodził się na przykład na wysłanie do Rzymu pieniędzy na zakończenie kanonizacji jednego z polskich świętych, ponieważ miał świadomość, że środki te były o wiele bardziej potrzebne do dalszego prowadzenia powstania. Można nieco ironicznie powiedzieć, że chyba zabrakło mu czasu, żeby trochę więcej i poważniej "nagrzeszyć" - w końcu w chwili śmierci miał dopiero 38 lat. O jego postawie wymownie świadczy sposób, w jaki zakończył życie. Zdradzony i aresztowany w wyniku donosu, sam nie zdradził nikogo i zeznawał tylko o własnej działalności w powstaniu.
Nie chciałabym unosić się na koniec tej recenzji jakimś górnolotnym patriotyzmem, pełnym gładkich, ale pustych słów. Myślę jednak, że warto zatrzymać się na moment nad historią tego człowieka, doceniając jego faktyczne poświęcenie, determinację, a przede wszystkim poczucie odpowiedzialności, jakich wypadałoby tylko życzyć naszym obecnym politykom ze wszystkich możliwych partii i stronnictw. Święty czy nie, na taki moment uwagi Traugutt na pewno zasłużył.
Recenzja została opublikowana także na stronie BiblioNETki.
(Prawa autorskie do powyższego tekstu są zastrzeżone. Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autora jest zabronione).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz