Monika Warneńska (właśc. Kazimiera Jelonkiewicz), "Ścieżką na Ararat", wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1977.
wydanie: drugie
liczba stron: 372
Chyba muszę ze wstydem przyznać, że – wbrew mądrości ludowej – oceniłam
książkę "po okładce". No, dokładniej – po pierwszym rozdziale. Wrażenia
po mniej więcej siedemdziesięciu stronach lektury mogłabym streścić w
krótkim i pełnym zniechęcenia stwierdzeniu: "O nie...". Wydawało mi się,
że autorka nie jest zdecydowana, o czym chce pisać – tu góra Ararat, tu
muzeum w Erewanie, tu trochę o literaturze, tu przechadzka przez park,
tu znów literatura. Na szczęście okazało się, że to tylko nieudany i
chaotyczny wstęp do stosunkowo dobrej książki.
Monika Warneńska była do tej pory postacią zupełnie mi nieznaną.
Dowiedziłam się jednak, że spod pióra tej pisarki i dziennikarki wyszło
kilkadziesiąt książek, wśród których znalazły się zarówno powieści
biograficzne i reportaże z podróży, jak i – uwaga! – korespondencja
wojenna. Patrząc na zdjęcie miłej, siwiutkiej starszej pani trudno sobie
wyobrazić, że w latach 1964-1975 Kazimiera Jelonkiewicz – bo tak
brzmiało jej prawdziwe imię i nazwisko – przysyłała do polskiej i
zagranicznej prasy relacje z wojny w Wietnamie. To właśnie Azja
Południowo-Wschodnia była jej główną pasją, ale w twórczości tej autorki
znajdziemy też prace poruszające zupełnie inną tematykę.
Jedna z licznych podróży, jakie odbyła Warneńska, zaprowadziła ją do
Armenii. Pamiętajmy, że "Ścieżką na Ararat" wydano w roku 1977.
Sytuacja polityczna wyglądała wtedy inaczej niż dziś – Armenia nie była
państwem niepodległym, ale stanowiła Socjalistyczną Republikę Radziecką.
Niestety musiało się to odbić na treści książki. W wielu miejscach
pisarka sugeruje niedwuznacznie, iż nowoczesne przemiany w Armenii w XX
wieku są następstwem włączenia jej do Związku Radzieckiego i że właśnie
dzięki takiej sytuacji politycznej kraj kwitnie pod względem
gospodarczym i kulturowym. Ta propaganda miejscami jest męcząca,
miejscami śmieszna. Najbardziej urzekł mnie fragment dotyczący Ormian
przyjeżdżających z zagranicy do Eczmiadzyna (siedziby katolikosa, czyli
zwierzchnika Kościoła ormiańskiego): "W Armenii radzieckiej ustalił się
swoisty protokół lub rytuał pierwszych dni pobytu rodaków z zagranicy:
najpierw składają oni wizytę przedstawicielowi władz partyjnych, który
wita gości i wprowadza ich w główne problemy, jakimi żyje republika.
Następna wizyta – u katolikosa w Eczmiadzynie"[1]. Chyba wolałabym nie
wiedzieć, jak dokładnie wyglądało to "powitanie przez przedstawiciela
władz partyjnych" i "wprowadzenie w problemy republiki"... Cóż,
pozostaje cieszyć się, że są to dla Armenii czasy słusznie minione.
Nie ma co jednak biadolić nad tendencyjnością "Ścieżki na Ararat".
Jest ona faktem, którego nie ominiemy i który po prostu musimy przyjąć
jako konsekwencję ówczesnych uwarunkowań politycznych. Wtręty
ideologiczne nie powinny przesłonić tego, co jest w niej wartościowe –
obrazu historii i kultury ormiańskiej od czasów najdawniejszych. Ta
podróż w czasie odbywa się bez zbędnego brnięcia w szczegóły, a więc w
sposób przystępny dla czytelnika słabiej zorientowanego w historii.
Zwraca też uwagę piękna polszczyzna, którą posługuje się Monika
Warneńska – nieco staroświecka, może momentami trochę zbyt egzaltowana,
ale jednocześnie staranna i przemyślana. Wyraźne jest także sympatia dla
kraju i ludzi, zachwyt nad ormiańską literaturą i sztuką oraz erudycja
pisarki, często posługującej się cytatami i nawiązaniami do rozmaitych
dzieł literackich i historycznych.
W ogólnej ocenie książki Moniki Warneńskiej trzeba uwzględniać fakt,
iż po "odsianiu" całej warstwy propagandowej, po zignorowaniu
ilustracji przedstawiających Ormian radośnie witających żołnierzy Armii
Czerwonej w 1920 r., po przymknięciu oka na chaotyczny wstęp –
otrzymujemy ciekawą i barwną relację o historii Hajastanu. Pozostawia
ona w czytelniku to, co najważniejsze – nutkę podziwu dla kraju i jego
kultury, świadomość jego bogactwa i niezwykle głębokich korzeni. Jeśli
Polacy szczycą się (słusznie) tym, że potrafili zachować swoją kulturę i
tożsamość w warunkach rozbiorów, rusyfikacji i germanizacji – co
powiedzieć o Ormianach, których kraj był przez całe stulecia zabawką w
rękach sąsiednich mocarstw, którzy stawali się ofiarami wojen,
przesiedleń i rzezi? Książka Moniki Warneńskiej roztacza przed nami obrazy politycznej i
kulturowej świetności Armenii, ale także przypomina o epizodach
najbardziej bolesnych. W czasach fascynacji kulturą Zachodu może warto
zwrócić uwagę także na Wschód i przypomnieć sobie o bogactwie
cywilizacji kwitnącej w cieniu góry Ararat.
[1] Monika Warneńska, "Ścieżką na Ararat", wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1977, s. 135.
Recenzja została opublikowana także na stronie BiblioNETki.
(Prawa autorskie do powyższego tekstu są zastrzeżone. Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autora jest zabronione).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz